Zwiedzając cały obiekt, wszystkie jego piętra i pomieszczenia, spacerowało się jak po industrialnym parku pośród starych stalowych pałaców z epoki ciężkiej.
Każda turystyka tego typu to taki mój prezent dla samej siebie. Wschody słońca nad takimi miejscami są oszałamiające, mam kilka takich zdjęć w przyszłości pokażę.
Mogę bez hamulców czerpać doznania estetyczne podziwiając żelazny krajobraz.
Kojarzymy, że w opuszczonych miejscach mieszka dużo meneli, ale zaręczam, że tu jest całkowicie pusto, żaden nie umiałby tu wleźć. Nie biegają tu zaaferowani kolejną zdobyczą spod Żabki, oczywiście z ultra-poważnymi minami, bo jakby kto śmiał ocenić nieważko jego trud? Z zawodem menela nie ma żartów. Nie wiadomo jak się rozmnażają i skąd biorą się ich nowe fenotypy.
Wracając do tematu, ta turystyka jest dużo bezpieczniejsza niż zapoznawanie się z topografią wielokondygnacyjną kamienic miejskich.
To co przeminęło jest historią ukrywającą się w każdym detalu. Tutaj nikt Ci go nie pokaże, znajdujesz sam z tym większą satysfakcją. Oryginalna posadzka (takich już nie ma w dzisiejszych zakładach), wielkie świetliki dachowe (mało która firma je stosuje, przeważnie trzyma się ludzi w puszkach bez okien), wiele naturalnego światła. To zdrowo dla pracowników.
Ciekawa struktura ścian, nie jest nijako. I żółty kolor, pozytywny, niegdyś jaskrawszy, pobudzający.
A tam za drzwiami... przecież nie może obyć się bez niespodzianek.
Zupełnie jakby jeszcze ktoś miał wrócić do pracy.


























Brak komentarzy:
Prześlij komentarz